Jeśli zastanawialiście się, jak zetrzeć komuś uśmiech z twarzy, oto odpowiedź.
Znalezione w Pamiętniku Mordercy (http://pamietnikmordercy.pl ). Jeden z wcześniejszych wpisów przypadł paru osobom do gustu, ten przypadł mnie, więc puszczam go dalej w obieg.
Spytał mnie, co robię choć chyba sam znał już odpowiedź. Zbyłem to pytanie delikatnym grymasem twarzy, lecz – z czystego poczucia obowiązku – opisałem, co zamierzam zrobić z jego ustami. A dokładniej z tym aroganckim uśmiechem, którym zatruwał świat.
Nie zamierzałem mu go poszerzać, by bawić się w te brytyjskie pierdoły znane jako „Uśmiech Chelsea/Glasgow/Whitechapel” (czy gdzie akurat rozcinano komuś twarz, poszerzając usta), lecz uznałem, że zmażę go, niczym uczeń wymazuje błąd w zeszycie ćwiczeń.
Chwyciłem w ręce drucianą gąbkę do mycia naczyń i systematycznym, powolnym ruchem zacząłem ścierać z twarzy jego usta. Raz za razem, góra dół, prawo lewo. Starannie i dokładnie.
Tak jak należy. Powoli pogrążałem się w samym sobie, uspokajając oddech, regulując puls i popadając w stan medytacyjnego skupienia. Powtarzające się niczym mantra ruchy, zagłuszały krzyki mego współlokatora, a kolejne sunięcia gąbki ukazywały jego zęby, przykrywane dotąd przez mięsiste usta.
Teraz nie było już ust, a uśmiech wydawał się mniej arogancki. Z odsłanianiem kolejnych zębów wydawał się być bluźnierczo wyzywającym, a jednocześnie wesołym i zawadiackim. Zanim odsłoniłem kości policzkowe, współlokator zemdlał dwa razy.
Znalezione w Pamiętniku Mordercy (http://pamietnikmordercy.pl ). Jeden z wcześniejszych wpisów przypadł paru osobom do gustu, ten przypadł mnie, więc puszczam go dalej w obieg.
Spytał mnie, co robię choć chyba sam znał już odpowiedź. Zbyłem to pytanie delikatnym grymasem twarzy, lecz – z czystego poczucia obowiązku – opisałem, co zamierzam zrobić z jego ustami. A dokładniej z tym aroganckim uśmiechem, którym zatruwał świat.
Nie zamierzałem mu go poszerzać, by bawić się w te brytyjskie pierdoły znane jako „Uśmiech Chelsea/Glasgow/Whitechapel” (czy gdzie akurat rozcinano komuś twarz, poszerzając usta), lecz uznałem, że zmażę go, niczym uczeń wymazuje błąd w zeszycie ćwiczeń.
Chwyciłem w ręce drucianą gąbkę do mycia naczyń i systematycznym, powolnym ruchem zacząłem ścierać z twarzy jego usta. Raz za razem, góra dół, prawo lewo. Starannie i dokładnie.
Tak jak należy. Powoli pogrążałem się w samym sobie, uspokajając oddech, regulując puls i popadając w stan medytacyjnego skupienia. Powtarzające się niczym mantra ruchy, zagłuszały krzyki mego współlokatora, a kolejne sunięcia gąbki ukazywały jego zęby, przykrywane dotąd przez mięsiste usta.
Teraz nie było już ust, a uśmiech wydawał się mniej arogancki. Z odsłanianiem kolejnych zębów wydawał się być bluźnierczo wyzywającym, a jednocześnie wesołym i zawadiackim. Zanim odsłoniłem kości policzkowe, współlokator zemdlał dwa razy.